Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystarczającym powodem do adoracji. Może tylko jej spojrzenie, długie, skierowane zawsze w oczy rozmówcy, taiło gdzieś na spodzie, w ciemnościach zrenicy, rodzaj obietnicy, gotowość ujawnienia swojej intymności, pod prowokacyjnym warunkiem, że odpowie się jej tym samym. Wpadałem w tę pułapkę. Zauważony i zdemaskowany stawałem się przedmiotem jej okrutnych kpin, kiedy w pełnej wiedzy o moim stanie lekkiej utraty przytomności ostentacyjnie rzucała się na narzeczonego w zalewie niepohamowanej czułości. Te moje upokorzenia, a może chęć ich zatarcia, sprawiały, że ilekroć schodziła do nas na salony , robiłem wszystko, żeby znalezć się jak najbliżej niej i zawsze odnosiłem wrażenie, że i ona tego pragnęła. Królestwem matki była kuchnia, a wieczorami jej własny mały pokoik. Jeśli można sobie wyobrazić stereotyp starszej damy, powściągliwej, wyrozumiałej i bardzo pięknej taką właśnie była. Nie wiem, czy na pewno, ale zdaje mi się, że nosiła się podobnie jak Andrzej, zawsze na czarno. Jeśli można człowieka zobaczyć w jakimś określonym stylu, trzeba by powiedzieć, że była gotycka. Wysoka, szczupła, głowę nakrywała koronkowym czarnym szalem, a rysy jej twarzy ascezą i szlachetnością przypominały rzezby ze średniowiecznych sarkofagów. Cały jej sposób bycia wydawał się być świadectwem wierności wobec zmarłego męża. Był nauczycielem, dyrektorem gimnazjum i, jak wspominała, wzorem dobroci i prawości. Wszystko, co o niej mówię, nie ogranicza się, broń Boże, do pamięci o posągowej, trochę niesamowitej czarnej damie z angielskich horrorów. Była oczywiście żywa. I podejrzewam, że wszystko, co u Andrzeja było dowcipem i inteligencją, wzięło się z niej. Pamiętam jeden z wieczorów. Zwierzyła się nam z dramatu starszej córki. Otóż była ona zaręczona z bardzo pięknym pilotem, 61 oficerem lotnictwa. Kochała go do szaleństwa, a on jej odpłacał tym samym. I niemal w przeddzień ślubu zniknął, zniknął bez śladu i dopiero po jakimś czasie znaleziono go przy boku jakiejś rudej piękności. Analiza jego postępowania nie doprowadziła do niczego logicznego. Opowiedziała nam o tym piękną polszczyzną i zakończyła jedynie możliwą konkluzją: Ta ruda powiedziała wzięła go, moi drodzy, na dupę . Jeden jedyny raz w ciągu dnia zaszczycała nas swoją obecnością. W czasie obiadu. Był to czas, w którym jeszcze siadano do stołu. Pora od drugiej do wpół do czwartej po południu była zastrzeżona dla tego posiłku i nikt z domowników i gości nie miał prawa wyłamywać się z tego obowiązku. Siadała na szczycie stołu i swoją piękną osobą stanowiła o jego powadze i niekwestionowanym znaczeniu. W takim to domu przy ulicy Królowej Jadwigi zbieraliśmy się całą naszą paczką przez ostatnie cztery lata wojny. Stało się to za przyczyną Andrzeja. To on nas zwabił, oswoił i na oścież otworzył nam swoją posiadłość. Z tego, co o nim powiedziałem, wynika być może, kim był. Ale niezupełnie, nie mówiłem, czym się wyróżniał. Starszy od nas, nie wiekiem, ale szczególną dojrzałością, patrzył na świat z wysokości nam wszystkim jeszcze niedostępnej. Jest bowiem rzeczą prawie niemożliwą, aby mając lat osiemnaście, zobaczyć tenże świat w takiej hierarchii zjawisk, która by pozwoliła na ogląd rzeczywistości nie w szczegółach, ale w syntezie, w globalnym jej obrazie. Kierował nami w taki sposób, aby każdy nasz problem na tyle pomniejszyć i unieważnić, żeby dał się podporządkować temu, co dopiero nastąpi, a co będzie o wiele bardziej istotne. Był więc sceptykiem. Nietrudno sobie wyobrazić, że w tym trochę maniakalnym uporze, w przykładaniu miary względności do oceny wszystkich faktów, w nieustannych próbach hamowania naszego entuzjazmu, był bliski cynizmu. Tego rodzaju postawa nie jest czymś wyjątkowym. Wielu młodych ludzi, zwłaszcza w okresie dojrzewania, szermuje takim właśnie rodzajem nonszalancji intelektualnej, który miałby jakoby świadczyć o ich dojrzałości, ale na ogół jest to sztuczne, zewnętrzne i bierze się z próby naśladowania ludzi dorosłych albo swoich idoli. Podłożem zachowania Andrzeja był autentyzm. Taki się urodził i tak ukształtowała się jego wyobraznia. Jest znamienne, że właśnie ten typ myślenia pociąga za sobą jeszcze inną skłonność. Do obsesyjnego szukania niezwykłości w rzeczach zwykłych, do tworzenia karykatury z wizerunku człowieka, docierania niemal do brutalności w kompromitowaniu uczuć. Jezdził na przykład na dworzec kolejowy i zakładał tam swój posterunek obserwacyjny na krótki czas przed godziną policyjną. Po to, żeby zwabić i zwerbować kilka wybranych wiejskich dziewczyn, spóznionych na ostatnie pociągi, i zabrać je do domu. Z litości, jak mówił. Ale głównie, żeby obserwować, jak niepewne i 62 zażenowane pokładały się na materacach, którymi pokrywał kuchenną podłogę, i próbowały zasnąć w tym obcym dla siebie otoczeniu. Kończyło się to na ogół nie snem, ale libacją z alkoholem na czele. I znowu bez powodu, który mógłby się kojarzyć z chęcią skorzystania z usług jednej z nich, albo nawet wszystkich razem, ale tylko po to, aby rano wypędzić je niemal z domu, ogłupiałe i bezradne. A więc chodziło nie tyle o moralny eksperyment, ile o satysfakcję z samej konstatacji, że wyjście poza banał dla ludzi niższej kategorii myślenia jest całkowicie niezrozumiale. Miał też Andrzej przyjaciół spoza domu. W starej kamienicy przy ulicy Starowiślnej pastora Kościoła Metodystów i jego żonę. Wiadomo było, że raz na miesiąc otwierają oni dom dla gości. Sami ich wybierali i trzeba było rekomendacji, aby otrzymać zaproszenie. Obowiązywał strój wieczorowy, przestrzegany surowo jako warunek uczestnictwa. Jak na okupację inicjatywa, co tu dużo gadać, ponętna. Biegliśmy więc do Teatru Juliusza Słowackiego do znajomego rekwizytora i od niego potajemnie wynosiliśmy fraki w komplecie z koszulą, muszką i lakierkami. Mieszkanie państwa pastorostwa obejmowało całe piętro i było równie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|