Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jasne, że wiesz. Hannah, ciążowe otępienie chyba nie dopada człowieka tak wcześnie? - Skądże - odparła ze śmiechem. - Pomyśl tylko, co będzie, jak uderzy w ciebie fala hormonów. Może wreszcie Jane-Omnibuska stanie się normalną dziewczyną. - Wcale nie czuję się teraz szczególnie inteligentnie - oświadczyła Jane. - To nie ma nic wspólnego z twoim umysłem ani z hormonami. To panika. Poczekajcie, zaraz się wszystkiego dowiemy. - Charlie wróciła kilka minut pózniej z laptopem, położyła go na kuchennym stole i włączyła. - Wrzucimy go w Google'a. 203 Jane uśmiechnęła się gorzko. - Dlaczego ja na to nie wpadłam? - Bo nadal jesteś w szoku - wyjaśniła Hannah. - Jak on się nazywa? - zapytała Charlie. - Mitch Holland. Charlie wstukała nazwisko w wyszukiwarkę i spojrzała ńa wyniki. - Musimy zawęzić poszukiwania. Mówisz, że jest łowcą burz? - I fotografuje anomalia pogodowe. Obecnie przygotowuje się do wystawy swoich zdjęć. - No widzisz. Znajdziemy wystawę i znajdziemy naszego fotografa. Ta wystawa będzie w Londynie? - Nie wiem. Spotkanie odbyło się tutaj. - Okej. Zaczniemy od Londynu... - Charlie stuknęła w kilka klawiszy. - Bingo! Mamy go. Ktoś ma kartkę i długopis? Dzięki... - Zapisała nazwę galerii i godziny otwarcia wystawy. - O co tu chodzi? - zapytała Shelley, wchodząc do kuchni. - Sprawdzacie, co grają w kinach? Szykuje się babski wieczór filmowy? Jane opowiedziała jej wszystko. - Moja mała Jane. - Shelley objęła ją ramionami i przytuliła. - Oczywiście, że musisz z nim porozmawiać. Pójdziemy razem. - Oczywiście. I jeśli nie będzie w stu procentach pozytywnie nastawiony do sprawy, to Shelley zrobi mu wykład, ja poćwiczę na nim sztuki walki, a Hannah opatrzy mu rany - dodała Charlie. 204 Jane uśmiechnęła się smutno do zdjęcia. - To nieuczciwe otwierać przed nim bramy piekła. To nie jego wina. - I nie twoja - stwierdziła Hannah. - Albo inaczej: żeby zrobić dziecko, trzeba dwojga. - Pamiętaj, potrzebujesz od nas wsparcia moralnego - dodała Shelley. - Jeśli tak się tego boisz, to wtopimy się w tło, gdy go zobaczysz, ale i tak z tobą pójdziemy - oświadczyła Charlie. - Nie ma takiej potrzeby. Dam sobie radę. - Nie kłóć się. Przynajmniej jedna z nas musi z tobą pójść. To postanowione. - Charlie wyjęła monetę z torebki. - Hannah, orzeł czy reszka? - Orzeł. Charlie rzuciła monetą. - Reszka. Wygrałam. A ty, Shelley? - Reszka. Charlie rzuciła drugi raz. - Orzeł. Czyli znowu wygrałam. Więc to ja z tobą idę, Jane. - Czy to te fotografie? - zapytała Shelley, spoglądając na monitor. - Zwietne. Podoba mi się ta z błyskawicą. - A widziałaś zdjęcie tornada? Niezwykłe - wtrąciła Charlie. - %7łe też on nie boi się być tak blisko burzy. - Przeszła na następną stronę witryny, na której było zdjęcie Mitcha. Najwyrazniej właśnie wrócił z wyprawy, bo miał na sobie stare dżinsy, takiż T-shirt i skórzaną kurtkę. 205 Na twarzy miał zarost, ale ten uśmiech... I wyglądał niezwykle seksownie. Jane az zadrżała. - I jak, do licha, mam mu niby przekazać tę wiadomość? - Chłodno, spokojnie i profesjonalnie. Tak jak przekazujesz informacje w pracy ludziom, którzy dowiedzieli się czegoś niekorzystnego o swojej rodzinie - doradziła Shelley. - Pójdziemy jutro - zawyrokowała Charlie. - Jest sobota, więc damy radę. Wcześniej zjemy lunch, by się wzmocnić. - Bo oczywiście nie ma najmniejszej szansy, żeby Charlie wstała na śniadanie w sobotę - wtrąciła uszczypliwie Shelley. - Jeśli będę musiała, to wstanę. Ale pora lunchu to dobra pora. Pójdziemy pogadać z tym twoim łowcą burz. Będę blisko ciebie. Jeśli podniesiesz mały palec, to będzie oznaczać kłopoty i pośpieszę z pomocą. - Dziękuję wam wszystkim. - Jane rozpłakała się żałośnie. Hannah otuliła ją ramieniem. - Typowe działanie hormonów. Ale nie martw się, Jane, wszystko będzie dobrze. Nie była wcale tego taka pewna. Jedno tylko wiedziała - nie mogła zachować się jak tchórz. Co oznaczało, że porozmawia z Mitchem. Następnego dnia po południu, po lunchu, Jane i Charlie poszły na wystawę. Niestety nie dostrzegły nigdzie Mitcha, ale Jane 206 nie była tym wcale zdziwiona, bo wiedziała, że nie cierpiał zamkniętych przestrzeni. Poza tym był weekend i pewnie miał ciekawsze rzeczy do roboty. Może wyjechał na wieś. Może gonił za burzami i wichurami. - Jeśli tu go nie ma, to musimy znalezć agenta naszego łowcy. Znasz może jego nazwisko? - zapytała Charlie. - Tylko imię. Harry. - Powinno wystarczyć. Zapytamy w recepcji wystawy. Charlie energicznie ruszyła w stronę lady, ciągnąc za sobą Jane. - Przepraszam. Czy może pani nam powiedzieć, gdzie możemy znalezć Harry'ego, agenta pana Hollanda? - zapytała uprzejmie Jane. - Tam. - Dziewczyna z uśmiechem wskazała grupkę stojącą przed zdjęciem tęczy nad kanionem. - Czuję się bardzo skrępowana - cicho powiedziała Jane. - Podniosę mały palec, gdy się zatnę, dobrze, Charlie? - Pójdę z tobą, jeśli chcesz. - Dzięki, ale najpierw spróbuję sama. Po chwili spytała: - Przepraszam, że przeszkadzam, który z panów ma na imię Harry? - To ja. Jane aż mrugnęła ze zdziwienia. Z napomknień Mitcha można było wywnioskować, że Harry jest starszym facetem, do tego gejem. A już na pewno nie 207 był modnie uczesaną blondynką koło trzydziestki, ubraną w biznesowy kostium. - W czym mogę pani pomóc? - zapytała Harry. - Czy moglibyśmy zamienić słowo na osobności? Harry zmierzyła Jane z góry na dół i skinęła głową. - Co mogę dla pani zrobić? - Gdy Mitch opowiadał mi o swoim agencie o imieniu Harry, nie sądziłam, że... - Spodziewała się pani mężczyzny - dokończyła za nią. - To zdrobnienie od Harriet. Więc to pani jest powodem, dla którego nie wrócił na spotkanie w zeszłym tygodniu? - Opowiadał pani o mnie? - Kto lepiej zna Mitcha, ten wie, że nie to jest ważne, o czym mówi, ale to, o czym nie mówi. - Muszę z nim porozmawiać. - Może ja jednak w czymś pomogę? - To sprawa osobista. - Osobista - powtórzyła Harry sucho.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|