image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyciągnąć tego poważnie chorego człowieka na mostek czy gdzieś tam i...
- Już wszystko rozumiem - łagodnie wtrącił doktor Sinclair. - Ale jeśli istotnie wyciągają go siłą, to
nasz porucznik nie stawia jakoś oporu, co? No i żeby nie wiem jak puścić wodze fantazji, trudno
go nazwać poważnie chorym. Ale rozumiem, o co pani chodzi, siostro. Porucznik powinien
znajdować się pod stałą opieką medyczną.
- No proszę! Dziękuję, doktorze. - Siostra Morrison pozwoliła sobie niemal na uśmiech. - A zatem
z powrotem do łóżka!
- Nie, niezupełnie. Wełniany płaszcz, wysokie buty, moja czarodziejska torba i zabieram się z nimi
na górę. W ten sposób zapewnimy porucznikowi stałą opiekę medyczną.
Mimo wszelkiej pomocy, jaką trzech mężczyzn okazywało Ulbrichtowi, doprowadzenie go do
kapitańskiej kabiny zajęło dwa razy więcej czasu, niż się spodziewali. Kiedy tam dotarli, pilot
opadł ciężko na krzesło przy stole.
- Wielkie dzięki, panowie. - Był bardzo blady. Oddychał płytko i nienaturalnie szybko. -
Przepraszam was. Zdaje się, że nie jestem aż w takiej formie, jak myślałem.
- Głupstwo - energicznie zareagował doktor Sinclair, swobodnie sobie poczynając z zapasami
kapitana Bowena. - Zwietnie się pan spisał. To wszystko przez tę gatunkowo podłą angielską
krew, którą wpompowaliśmy panu dziś rano i tyle. A teraz najwyższej jakości krew szkocka!
Efekty murowane.
Niemiec uśmiechnął się blado.
- Ale obiło mi się o uszy coś o otwieraniu się porów na...
- Nie będzie pan na powietrzu na tyle długo, żeby pańskie pory zdążyły zaprotestować.
Na mostku McKinnon nałożył Ulbrichtowi gogle i owinął go szalikiem tak szczelnie
nad i pod okularami, że nie widać było ani milimetra twarzy. Kiedy skończył,
porucznik stał się prawie zupełnie niewrażliwy na aurę; zapewniały to między
innymi dwie pilotki i mocno ściągnięty kaptur płaszcza.
Bosman wyszedł na prawe skrzydło mostka, zawiesił przenośną lampę na
wiatrochronie, wrócił, wziął sekstans, pod ramię Ulbrichta - pod to nie
naruszone ramię - i wyprowadził go na zewnątrz. Mimo iż porucznik został
opancerzony przeciwko żywiołom natury, mimo iż McKinnon go ostrzegał i chociaż w
czasie krótkiej przechadzki po pokładzie miał już przedsmak tego, co go czeka,
Niemiec był całkowicie nie przygotowany na siłę i
gwałtowność, z jaką wiatr weń uderzył, jak tylko znalezli się na skrzydle.
Zrobił dwa szybkie kroki w przód i choć zdołał chwycić się górnej części
wiatrochronu, byłby prawdopodobnie upadł, gdyby zabrakło podtrzymującej ręki
bosmana. Gdyby Ulbricht trzymał sekstans, prawie na pewno by go upuścił.
Obejmowany ramieniem bosmana pilot wykonał trzy namiary - na południe, na zachód i na północ
- niezdarnie notując wyniki. Pierwsze dwa okazały się stosunkowo szybkie i proste; trzeci,
północny, zabrał o wiele więcej czasu i był znacznie trudniejszy, bo z gogli i sekstansu Ulbricht
musiał wciąż zdejmować drobiny lodu. Kiedy skończył, oddał instrument bosmanowi, oparł łokcie
na tylnej barierce skrzydła i gapił się gdzieś w rufę, od czasu do czasu wycierając okulary
wierzchem dłoni. Po niemal dwudziestu sekundach McKinnon ujął go pod ramię i dosłownie
wciągnął w zacisze mostka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wręczył sekstans Jamiesonowi i szybko
zdjął Ulbrichtowi kaptur, pilotki i gogle.
- Przepraszam, poruczniku, na wszystko jest czas i miejsce, ale marzycielstwo czy podziwianie
widoków na pewno nie jest ani jednym, ani drugim.
- Komin... - Ulbricht zdawał się być lekko oszołomiony. - Co się stało z waszym kominem?
- Odpadł.
- Aha. Odpadł. To znaczy, że... ja...
- Co się stało, to się nie odstanie - stwierdził filozoficznie Jamieson. Podał Niemcowi szklaneczkę.
- %7łeby wspomóc pańskie obliczenia.
- Dziękuję. Tak... - Pilot potrząsnął głową, jakby chciał rozjaśnić myśli. - Tak, moje obliczenia...
Chociaż słaby i ciągle wstrząsany dreszczami - i to mimo tego, że na mostku temperatura
przekroczyła już pięćdziesiąt pięć stopni Fahrenheita - nie pozostawiał żadnej wątpliwości, że jako
nawigator dobrze wie, co robi. Pracując na podstawie namiarów gwiazd, nie musiał martwić się
kaprysami dewiacji czy wariacji. Mając mapę, cyrkle, kreskownicę, ołówki i chronometr,
zakończył obliczenia w iście rekordowym tempie i po sprawdzeniu w tabelach nawigacyjnych
postawił maleńki krzyżyk na mapie.
- Jesteśmy tutaj. No prawie. Sześćdziesiąt osiem zero pięć stopni na północ i dwadzieścia siedem
na wschód, w linii prostej mniej więcej na zachód od Lofotów. Kurs dwieście osiemnaście. Czy
wolno spytać, dokąd płyniemy?
Jamieson uśmiechnął się.
- Szczerze mówiąc, poruczniku, nie na wiele by się nam pan przydał, gdyby pan tego nie wiedział.
Płyniemy do Aberdeen.
- Aaa... Aberdeen. Mają tam dość sławne więzienie, zgadza się? Peterhead, prawda? Ciekawe, jakie
tam są cele...
-- To więzienie dla cywilów, dla tych bardziej opornych. Nie sądzę, żeby akurat tam miał pan
wylądować. Ani też w jakimkolwiek innym więzieniu. - Jamieson przyjrzał mu się z pewną dozą
ciekawości. Skąd pan wie o Peterhead?
- Dobrze znam Szkocję. Anglię jeszcze lepiej. - Nie chciał rozwijać tej kwestii. - A więc Aberdeen.
Będziemy się trzymać tego kursu, aż znajdziemy się na szerokości Trondheim. Pózniej na
południe aż do szerokości Bergen albo, innymi słowy, panie McKinnon, do szerokości, na której
leżą pańskie ojczyste wyspy.
- Skąd pan wie, że pochodzę z Szetlandów?
- Niektóre przedstawicielki personelu medycznego nie wzdragają się przed rozmową ze mną.
Potem zaś wezmiemy kurs bardziej na zachód. Tak to z grubsza wygląda. Szczegóły
dopracujemy po drodze. To bardzo proste ćwiczenie i nie będzie żadnych problemów.
- Jasne, żadnych problemów. Granie Rachmaninowa też nie nastręcza żadnych problemów pod
warunkiem, że jest się koncertującym pianistą - stwierdził Jamieson.
Ulbricht uśmiechnął się,
- Przecenia pan moje skromne umiejętności. Jedyny problem powstanie wtedy, kiedy ujrzymy ląd,
co oczywiście musi nastąpić za dnia. O tej porze roku mgły na Morzu Północnym są bardzo
częste, a bez radia i kompasu nie dam sobie we mgle rady.
- Przy odrobinie szczęścia może wcale nie będziemy mieć takich kłopotów - odezwał się
McKinnon. - Wojna czy nie, na wschodnim wybrzeżu jest duży ruch i mamy spore szanse, że
trafimy na jakiś statek, który wprowadzi nas do portu.
- To prawda - zgodził się Ulbricht. - Trudno nie zauważyć statku Czerwonego Krzyża, zwłaszcza
statku z urwanym kominem. - Pociągnął ze szklaneczki, dumał przez chwilę, wreszcie
powiedział: - Czy chcecie zaprowadzić mnie z powrotem do szpitala?
- Naturalnie - odparł doktor Sinclair. - Tam jest pana miejsce. Skąd to pytanie?
Ulbricht spojrzał na Jamiesona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl