Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tysi¹c nocy i jedna NIEDALEKO BRAM BAZYLEI, NA pochy³oSci wzgórza, obok drogi, sta³a nêdzna lepianka z kuxni¹ zamieszkana przez ubogiego kowala, u tego szuka³ Sêdziwoj schronienia. Obawa o w³asne bezpieczeñstwo pierwszy raz go napastowa³a. Czu³, i¿ z pierwsz¹ pomySlnoSci¹ roz- poczê³o siê pierwsze przeSladowanie. Tajemnie wiêc opuSci³ mieszkanie i w tym niepozor- nym schronieniu oczekiwa³ wiernego Jana, który by³ jeszcze w mieScie zajêty przygotowa- niami do podró¿y. By³ to jakiS dzieñ Swi¹teczny, kowal z swoim synem opuSci³ chatê. Sêdzi- woj sam jeden pozosta³. Ju¿ po³udnie dawno minê³o, a s³u¿¹cy nie wraca³. Z niespokojnoSci¹ spogl¹da³ na miasto prawie u stóp jego rozwiniête, w którym prze¿y³ tyle cierpieñ, w którym dziwaczny los jego ¿ycia rozstrzygn¹³ siê na zawsze. Wodz¹c b³êdny wzrok po szczytach budowli ujrza³ dach domu, pod którym tyle godzin nadziei razem z dymem ulecia³o, wspo- mnia³ na dziwaczne kamienne ozdoby i jak elektryczne wstrz¹Snienie przebieg³o go: przypo- mnia³ sobie postaæ potworu i skwapliwie odwróci³ oczy. Opodal b³yszcza³y wysokie szczyty zamku Wardstein i znowu imiê kochanki prawie jak wyrzut sumienia odezwa³o mu siê w ser- cu; a tak ka¿de rzucenie oka przywo³ywa³o jeden ustêp z jego przesz³oSci i wszystkie ³¹czy³y siê w jeden obraz, jak sen, w którego rzeczywistoSæ nie wierzylibySmy, gdyby nas wewnêtrz- ny mimowolny g³os o jego bytnoSci nie przekonywa³. Dawniej rozumia³, i¿ wraz z posiadaniem kamienia mêdrców, dysharmonia przesz³oSci umilk- nie; bo i có¿ mo¿e zrównaæ rozkoszy geniuszu, kiedy siê wydobêdzie z d³ugiej ciemnoSci i mozo³u, aby u¿ywa³ Swiat³a, s³awy i ¿ycia - tych owoców swojej potêgi! - Ale m³odzieniec czu³ a¿ nadto dobrze, ¿e obca w³adza nada³a mu udzia³ w tajemnicy, a duchowa jej wartoSæ jeszcze od niego daleko. Teraz nowe, nieznane w jego sercu ¿¹dze budzi³y siê, jakaS gor¹cz- ka opanowa³a go - jak ostrogi rumaka powSci¹ganego, chcia³by jak najprêdzej zacz¹æ u¿y- waæ swej w³adzy. Bada³ sam siebie czego by naprzód ¿¹da³, czego by brak³o do szczêScia; wszystkie ¿yczenia lat m³odzieñczych przechodzi³ w pamiêci z kolei, i na ka¿de zniechêcone serce odpowiada³o mu bolesnym: - Nie! - A przy samym wstêpie do nowego ¿ycia sta³ siê dla siebie zagadk¹. Nad miastem gêste, ciemne chmury opuszcza³y siê coraz ni¿ej. Przez szczerby ich czasami pasmo bladych promion s³oñca jak przez okno padnie ukoSnie i posêpnie oSwieci dolinê, a znów nienawistna ciemnoSæ j¹ zas³oni. Z daleka d³ugie pasy deszczu jak szarfy spuszcza³y siê z ob³oków na ziemiê, a Swie¿y ch³odny wiatr czasami nagle i krótko przebieg³ przez du- sz¹ce powietrze. Odleg³y grzmot coraz bli¿szy i czêstszy w g³uchym echu gór siê rozchodzi³ 58 i gêste wê¿ykowe b³yskawice przelata³y ponad miastem, a szczyty wie¿ i krzy¿e iskrzy³y siê na czarnym tle nieba. Ten widok zachwyci³ m³odzieñca. Dusza jego mimowolnie radowa³a siê nadchodz¹cej burzy: zgodniejsza by³a z tonami jego mySli. Oddycha³ pe³no i g³êboko, cisza nast¹pi³a zupe³na i wszystkie chmury i k³êby nawa³nicy po- ³¹czy³y siê w jeden czarny ca³un. Nagle ra¿¹ca jasnoSæ rozdar³a niebo i jaskrawym po³yskiem obla³a gmachy miasta, w tej¿e chwili okropny grzmot siê rozleg³ - piorun uderzy³ w wie¿ê koScio³a Panny Marii! - Rwietna iskra jak w¹¿ obwinê³a siê spiralnie oko³o wie¿y i znik³a w kolumnadzie u jej podstawy. Za- ledwo ³oskot gromu rozchwia³ siê w ciê¿kim powietrzu, gdy z otworów wie¿y i dachu ko- Scio³a wylecia³a niezliczona iloSæ wron, kruków i kawek; czarn¹ chmar¹ zaæmi³a na chwilê ciemne ob³oki i rozpierzch³a siê nad miastem roznosz¹c z³owrogie wrzaski. Nad zegarem, u spodu wie¿y, zajaSnia³o Swiat³o, jakby latarni: by³ to pocz¹tek zniszczenia, has³o, ¿e siê przyj¹³ piorun. Rwie¿y wiatr powia³ od zachodu, a wnet te¿ i okna w wie¿y roz- Swieca³y siê. Powa¿ne dzwony, wolno, grobowym g³osem zaczê³y uderzaæ znak trwogi. Lud jak z poruszonego mrowiska garn¹³ siê zewsz¹d na plac, lecz musia³ zostaæ tylko bezczyn- nym Swiadkiem po¿aru; za wysoko siê rozpocz¹³, aby go mo¿na by³o gasiæ. Piramida wie¿y poczê³a wyrzucaæ wszystkimi otworami d³ugie wytryski p³omienia, które z ka¿d¹ chwil¹ powiêksza³y siê, ros³y Sród widomych ba³wanów dymu. Ha³as powiêksza³ siê i t³umy ludu cisnê³y do bram miasta. Burza na niebie, jakby dope³nia³a swego przeznaczenia, uchodzi³a dale- ko, krête s³upy dymu wiatr wysoko za ni¹ pêdzi³ i grzmot coraz g³uchszym siê stawa³. P³omienie obwinê³y i zakry³y wie¿ê, tylko krzy¿ czerni³ siê na niej. Ogieñ i wrzawa w przera¿aj¹cy sposób siê zwiêksza³y, a¿ po niejakim czasie wysoka wie¿a ognista zachwia³a siê i pad³a jak d³uga na szczyt dachu koScielnego, zawis³a w powietrzu parê sekund i runê³a z okropnym trzaskiem na domy, a druzgoc¹c dachy roznios³a woko³o po¿ar. Z podstawy jej uwolnione od zawady p³omie- nie buchnê³y z now¹ gwa³townoSci¹; ogieñ obj¹³ ca³y koSció³. Galerie pêka³y, kolumny i arkady zawala³y siê i oko b³¹dzi³o w ich Sladach ognistych. Sklepienia Swi¹tyni hucza³y pod ognistym gradem cegie³, kamieni i belek, jak odg³os armat Sród szturmu. Poddmuchniête czasem p³omienie wionê³y Sród czarnego dymu do nies³ychanej wysokoSci, jako krwawy sztandar zniszczenia, to znów tysi¹cznych kolorów ogniste jêzyki wichrami rozczochrane igra³y we wszystkie strony. W niemym podziwieniu, zapomniawszy o sobie, spokojnie spogl¹da³ m³odzieniec na tê bu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|