image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bruce zobaczył, jak z wody wyłania się na moment spiczasta głowa rekina, zobaczył
błysk szablastych zębów i białą plamę brzucha odwracającego się na grzbiet potwora.
Uciekinier zrozumiał, że zagraża mu śmiertelne niebezpieczeństwo i spróbował pły-
nąć jeszcze szybciej... Ale już za chwilę skrył się pod wodą, jakby wciągnięty na dno po-
tężną dłonią.
Właśnie wtedy Andrew usłyszał krzyk ludzi.
Po dalszych kilku sekundach na wygładzającej się powierzchni wody rozpłynęła się
krwawa plama.
Dzikusy na obu brzegach upadły na twarze.
Tylko trzy wiedzmy nadal stały nieruchomo jeszcze przez parę chwil, a potem dwie
z nich podeszły do Jeana i stanęły po obu jego stronach, chwyciły za ręce i poprowadzi-
ły w stronę czarnego namiotu. Trzecia wiedzma zamykała pochód.
* * *
Kiedy Andrewowi udało się niepostrzeżenie dotrzeć do dna kotliny, zapadał zmierzch
i wokół namiotów płonęły już pierwsze ogniska. Wiejący w górze wiatr nie docierał nad
brzeg jeziora i powietrze zachowało wilgotne ciepło dnia.
Drewniane podeszwy rozsypały się po kilkudziesięciu krokach i dalej Andrew mu-
siał kuśtykać na bosaka.
Głód wyostrzył jego powonienie. W dymie ognisk wyczuwał zapach pieczonego
mięsa, w coraz bliższych głosach słyszał mlaskanie spożywających obfity posiłek ludzi.
Wydawało mu się, że całe obozowisko je, żuje, ćpa i żre.
Pierwszym mieszkańcem obozowiska, na jakiego się natknął, był chudy, wylenia-
ły pies, który odbiegł jak najdalej od namiotów, żeby spokojnie obgryzć kość. Uznał
Andrewa za konkurenta i na jego widok głośno warknął, przytrzymując kość łapą.
Andrew zatrzymał się, bo na bójkę z psem nie miał najmniejszej ochoty.
Pies czekał na dalsze reakcje człowieka. Potem chwycił kość i uciekł.
Przed wyruszeniem na zwiady Andrew wymyślił następujący plan: obejdzie brze-
giem jezioro i dotrze do namiotów, w których mieszkają wiedzmy, bo tam jest Jean.
Skoro go zlokalizował, to może również uda mu się pomóc, uratować go. A kiedy go
uwolni, to Jean stanie się tłumaczem i przewodnikiem. Wówczas będzie można pomy-
śleć o odszukaniu Białki.
Plan był rozsądny, ale w miarę tego, jak Andrew schodził stromym zboczem w doli-
nę, wyobraznia coraz jaskrawiej rysowała mu obraz niebezpieczeństw grożących Białce.
Rozum spasował przed emocjami. Wprawdzie dziewczyna nie raz już dowiodła, że jest
wielekroć zwinniejsza, odważniejsza i nawet wytrzymalsza od Andrewa, ale dla niego
pozostała słabą dziewczyną.
73
Zbliżywszy się do obozowiska, Andrew podszedł do stojącego na jego skraju namio-
tu i wsłuchał się w głosy dobiegające zza cienkiej, skórzanej ścianki. Głosy nakładały się
na siebie, dudniły, wzmagały się i cichły  w namiocie było kilku ludzi. Głosu Białki
nie usłyszał. Przed namiotem płonęło wielkie ognisko, wokół którego siedzieli mężczyz-
ni przekazujący sobie z rąk do rąk drewnianą czarkę z jakimś napojem i leniwie roz-
mawiający. Z namiotu wyszła kobieta, wyniosła następne naczynie i usiadła obok męż-
czyzn. Jeden z nich musiał powiedzieć coś śmiesznego, bo towarzystwo przy ognisku
roześmiało się i długo nie mogło się uspokoić. Kilka komarów na raz wpiło się w szyję
i gołe nogi Andrewa. Dopóki człowiek jest w ruchu, to komary zostawiają go w spoko-
ju, ale wystarczy stanąć, żeby zleciały się z całej okolicy.
Ktoś dotknął ręki Andrewa. To był mniej więcej pięcioletni chłopczyk, zupełnie nagi.
Andrew drgnął, dzieciak przestraszył się gwałtownego ruchu i gotów był się rozwrzesz-
czeć. Andrew szybko odszedł od namiotu, starając się trzymać w cieniu.
Szybko minął kilka namiotów, zderzył się z załatwiającym się za jednym z nich męż-
czyzną, który sklął go: nieznajomość języka nie stanowiła tu dla Andrewa bariery, bo in-
tonacja była zupełnie jednoznaczna... Wokół były namioty, namioty, namioty bez końca
i wyjścia, zupełnie jak w koszmarnym śnie.
Trzeba było zmykać, zanim ktoś nie podniesie alarmu.
Andrew zatrzymał się, usiłując określić kierunek, w którym powinien iść.
I w tym momencie ktoś go zawołał. Głos dobiegał z tyłu.
Andrew poszedł prosto przed siebie, nie oglądając się i usiłując nie przyspieszać
kroku. Przeszedł odważnie koło ogniska, dokoła którego siedzieli wojownicy, i znalazł
się na niewielkim placyku, pośrodku którego stał drąg z końskim ogonem u szczytu.
Zrozumiał, że znalazł się przed namiotem Oktina Hasza. Przed wejściem do niego sie-
dział w kucki wojownik wsparty na włóczni. Drzemał.
Można było spokojnie pójść dalej, ale Andrewa opanowała ciekawość. Oktin Hasz
stanowił największe zagrożenie, a niebezpieczeństwo zawsze pociąga.
Zaczął obchodzić namiot, żeby zejść z oczu wartownika. Wielkie skóry pokrywające
namiot były ułożone na zakładkę i gdzieniegdzie pospinane ostrymi patykami. Andrew
odszukał brzeg jednej ze skór, ostrożnie ją odchylił i zajrzał przez szparę do wnętrza na-
miotu wodza.
Na jego środku paliło się niewielkie ognisko, z którego dym ulatywał przez otwór
w dachu. Pod jedną ze ścian znajdowało się podwyższenie pokryte skórami, na których
siedziało kilku ludzi. Koło podwyższenia płonęło kilka jasnych pochodni, umocowa-
nych na żelaznych trójnogach. Ich światło, mimo jasności, było migotliwe i niepewne.
Potem Andrew zobaczył grupkę kobiet, a wśród nich Białkę.
Obrazek by powszedni, spokojny, rzec można domowy. Właśnie ta powszedniość
najbardziej wstrząsnęła Andrewem. Spodziewał się zobaczyć Białkę w więzach, obawiał
74
się, że ludzie Oktina Hasza będą chcieli ją zabić, że trzeba będzie ją ratować z ich łap,
a tymczasem żadna jego pomoc nie była najwyrazniej potrzebna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl