Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z obrzydzeniem przypominał sobie dziesiątki i setki ludzkich istnień, których ostatnie myśli i emocje wstrząsały jego ciałem za każdym razem, kiedy odzyskiwał magiczne włókna ze zbutwiałych kobierców. Kiedy dotykał krwistych przędz, a one wracały do swojego pierwotnego kształtu, odsłaniając przy tym dawne kolory i kształty wykładzin, dywanów i makatek, w jego umyśle pojawiały się strzępy informacji o ludziach, których pochłonęła moc szaty Chrystusa. Nie były to przyjemne doświadczenia, topić się w strachu i trwodze słabych istnień ludzkich, niemal doświadczać ich cierpienia i słyszeć jęki, z jakimi zwracali się o pomoc do Najwyższego, przeczuwając zbliżający się koniec. Na myśl o tym przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Choć cieszył się, że jego trud nareszcie zostanie nagrodzony. Spojrzał raz jeszcze na kielich i rozwijający się w jego wnętrzu zaczątek ostatecznego końca i uśmiechnął się mimowolnie. Ciepły, czerwony blask kładł się wielkimi plamami na jego twarzy i piersi. - Jeszcze trzy dni wyszeptał z uśmiechem i przymknął oczy, grzejąc się w szkarłatnym świetle. Janusz dreptał w miejscu i obejmował się ramionami, próbując ogrzać wychłodzone ciało. Poprzedniej nocy pojawił się pierwszy tej zimy śnieg, a dziś rano temperatura spadła sporo poniżej zera. Było zimno i wietrznie. Znieg zamienił się w brudną i śliską masę, przypominającą bardziej zgniły szlam lub bagnisko niż śnieżnobiały puch, którym upstrzone były świąteczne pocztówki. Po ciemnym, groznym niebie sunęły złowrogo gęste, czarne chmury, nie zwiastując bynajmniej polepszenia pogody. Dzień nie bardzo różnił się od nocy. Słońce, i tak blade i wątłe, wydawało się w ogóle nie wschodzić, pozostawiając świat skąpany w ponurym półmroku, jakby w mieszance mgły, łez i smutku. Na wpół zamarznięte kałuże wyglądały jak złowieszcze kratery, w których czyhała smolista otchłań nicości i zapomnienia. Smutne szkielety nagich drzew wyginały się w spazmatycznych odruchach, smagane raz po raz podmuchami nieustępliwego wiatru. Gdzieniegdzie można było dostrzec ciemne ptaki, siedzące rzędem na ogrodzeniach i dachach budynków. Miały główki głęboko powciskane między skrzydła i wyglądały tak, jakby ktoś jednym, pewnym ruchem poprzetrącał im kruche karki. Jedynie ich ponure pokrzykiwania świadczyły o tym, że nadal żyją. Ta fatalna atmosfera w żaden sposób nie nastrajała pozytywnie do zbliżających się świąt. Rozświetlone lampkami i ozdobione choinkami witryny sklepów niknęły w szarzyznie miasta. Dziesiątki roześmianych mikołajów, przemoczonych do suchej nitki i brudnych, wyglądały na mocno sfatygowanych. Janusz przyglądał się im, stojąc na placu Biegańskiego i szukając niecierpliwymi spojrzeniami Klary. Obserwując miejski krajobraz, miał wrażenie, że nie tylko ich dwoje wie o tym, że te święta wcale nie będą ciepłym i radosnym okresem i że dla części mieszkańców mogą okazać się ostatnie. - Janusz! wołanie Klary wyrwało go z zamyślenia. Zdyszana i ze zmarzniętymi policzkami zbliżała się do niego tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to dodatkowe kilogramy i śliska nawierzchnia chodnika. Popatrzył na nią z rozrzewnieniem i fala ciepłych uczuć napłynęła mu do serca. Była mu taka bliska. Ona i dziecko, które z całą pewnością było jego, a o którym wciąż jeszcze nie zdążyli porozmawiać. Z całych sił chciałby, aby zdołali uniknąć najgorszego i nareszcie mogli w spokoju cieszyć się sobą. Przed oczyma miał wciąż roześmiane oblicze Klary, jej włosy rozrzucone w nieładzie na poduszce i oliwkowe oczy, niewyrażające niczego poza bezgraniczną miłością do niego. Wciąż jeszcze nie spytał jej, dlaczego odeszła ani czy zamierzała jeszcze do niego wrócić. Nie znał powodów, dla których z dnia na dzień zniknęła z jego życia, ale był przekonany, że zrobi wszystko, żeby zagościła w nim na nowo. Najpierw jednak musiał zapewnić bezpieczeństwo jej i sobie. A to było możliwe tylko, jeśli uda im się powstrzymać pędzącą machinę zła i nie dopuścić do ziszczenia się diabelskiego planu. Zdawał sobie sprawę, że występują sami przeciwko całym zastępom ludzi Kościoła, ale wiedział też, że nikt inny nie zrobi tego za nich. Musieli znalezć sposób, żeby przeszkodzić Szatanowi w sprowadzeniu na ziemię Antychrysta. Musieli zdemaskować i zniszczyć ten fałszywy Kościół oraz przywrócić światu prawdziwą wiarę w jedynego Boga. W innym razie życie na ziemi przepadnie, Chrystus nigdy nie nadejdzie ponownie, a ludzie staną się niewolnikami w służbie Księcia Ciemności, teraz i na wieki. - Długo czekasz? spytała Klara, odgarniając z twarzy kosmyki potarganych wiatrem włosów. - Nie, dopiero przyszedłem skłamał Janusz i objął ją ramieniem. Chodzmy, na pewno strasznie zmarzłaś. Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu, z pochylonymi głowami. Kiedy skręcili z ulicy Nowowiejskiego w Waszyngtona i uszli kilka kroków, Janusz zaproponował: - Może tu usiądziemy, co? wskazał witrynę Sety i Galarety. - Ogrzejemy się trochę. Chyba wybraliśmy złą pogodę na spacer. Klara zgodziła się skinięciem głowy i weszli do środka. O tej porze w lokalu było prawie zupełnie pusto. Zajęli stolik w rogu, przy oknie. Janusz odwiesił mokre płaszcze i zamówił dwie herbaty i dwie porcje pierogów. Kiedy tylko barman zniknął na zapleczu, pochylił się nad blatem stolika i zaczął bez ogródek:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|