Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nego zelżenia jej, zrobienia karczemnej awantury, wydawania okrzyków treści obelży- wej oraz stosowania grózb karalnych. Biedna Urszulka musiała schronić się u ciecia, pardon, gospodarza domu, w obawie moich rękoczynów. Z całą pewnością byłam to ja, rozpoznano moje palto zimowe, brązowe, na sztucznym futrze, z kapturem, także moje kozaczki, raczej dość przeciętne, na średnim, obcasie, także czarną torbę, przewieszoną 45 przez ramię... Bez wątpienia także nikt tam nie był głuchy i wszyscy słyszeli, jak wygła- szałam te grozby i rozmaite pokrewne obietnice, szermując dziarsko nazwiskiem i za- wodem, żeby już nikt nie miał wątpliwości... Gniewnej perory mojego męża słuchałam ze zgrozą i w osłupieniu absolutnym. Z całą pewnością ktoś tu musiał dostać pomieszania zmysłów. No nie, to niemożliwe, żebyś w podobne idiotyzmy uwierzył! powiedziałam, chyba już naprawdę porządnie zirytowana. Tej całej Urszuli, jak jej tam, Białki... Biełki. Wszystko jedno. Biełki. W życiu na oczy nie widziałam i nie wierzę, że osoba na takim poziomie mogłaby wzbudzić twoje zainteresowanie. Dajmy sobie z tym spo- kój...! Przerwał mi ostro. O jej poziomie nie możesz mieć żadnego pojęcia. Natomiast poziom twoich wy- czynów przekracza wszelkie dopuszczalne granice. Gdybyś przynajmniej zdobyła się na cywilną odwagę i powiedziała prawdę...! Szlag mnie trafił z gatunku skamieniałych. O nie, nie zniżę się do wyjaśnień i docie- kań, jeśli on sam wierzy we własne słowa, to znaczy, że przez przeszło dziewięć lat trwa- łam w okropnym błędzie. Pomyliłam się potwornie w ocenie człowieka, z którego uczy- niłam sobie podstawę życia, któremu zaufałam, który, byłam o tym granitowe przeko- nana, powinien stać po mojej stronie nawet wbrew całemu światu! Którego w dodatku kochałam... Niepotrzebnie, jak widać, niesłusznie i głupio. Zamiast omówić ze mną idiotyczną aferę, zastanowić się, sprawdzić, ten baran wzniosły przyjął za pewnik wszystkie krążące o mnie plotki! I żądał ode mnie ich po- twierdzenia. Boże wielki, może oszalał? Może to nie ja prezentuję wulgarne wariactwo, tylko on zwyrodnienie umysłowe...? Zamilkłam całkowicie i postanowiłam sama przeprowadzić dochodzenie, chociaż odrzucało mnie od niego z siłą trąby morskiej. Obrzydliwość absolutna, udowadniać, że nie jestem kupą gnoju, cóż za przymus upiorny! Z dwojga złego wolałabym udowad- niać, że nie jestem wielbłądzicą. Ewentualnie lamą peruwiańską. Z dnia na dzień zdecydowałam się zmienić strój. Palta mogłam się pozbyć, zrobiło się cieplej, temperatura nie schodziła poniżej zera, a z paltem miałabym największy kłopot, bo innym nie dysponowałam. Posiadałam za to dwa płaszcze, w tym jeden letni, i dwie kurtki, w tym jedną ocieplaną, oblamowaną futerkiem, stwarzało to pewne możliwości. W jakimś pawilonie kupiłam granatową spódnicę w wielką kratę, do niej gładkie, gra- natowe bolerko i jeden golf. Pasowała do tego letnia kurtka, nie szkodzi, niech i zmarz- nę, ale będę się ubierać codziennie inaczej i postaram się, żeby o poranku mój mąż wi- dział, jak wyglądam. 46 Od razu uświadomiłam sobie trudność zasadniczą, otóż nie miałam dokładnego wy- kazu swoich wykroczeń. Jedna data została sprecyzowana, dziewiętnastego lutego, jesz- cze trzy mogłam jakoś wyliczyć na bazie rozmów ze Stefanem i z Jacusiem. W recepcji kasyna miałam szansę uzyskać czas owej imprezy, którą uświetniłam w towarzystwie mafioza. Reszta była nie do zbadania. Należało bazować na doskonałym i sprawdzalnym alibi. Jeśli tkwiłam na sali sądo- wej, względnie przesłuchiwałam kolejno trzech świadków, a równocześnie tłukłam kie- liszki w jakiejś knajpie albo awanturowałam się na środku ulicy, jasne było, że jedna z tych osób nie mogła być mną. Skonfrontować zeznania tych, co mnie widzieli... Zaraz... Nagle uprzytomniłam sobie, że nikt z moich rozmówców osobiście mnie przy nagannych rozrywkach nie widział. Ani mój mąż, ani Jacuś, ani szef, ani Strążkowa... Każdy tylko słyszał, powiedziano mu, opisano sytuację... Ciekawe kto to był, ten informator... Jeden czy kilku? Mój mąż się zaciął i nie powie, szefa nawet pytać nie warto, pozostaje Jacuś i Strążkowa. Jacuś wybrnął już z najgorszych wertepów służbowych i dał się uchwycić. Zatrzymałam go na chwilę po pracy. Jacuś, pomóż mi poprosiłam. Robię za ściganą zwierzynę, bądz ten szlachet- ny rycerz. Powiedz, kto ci opowiadał o moich ekscesach w barze, jak mu tam, Tyfus...? Tajfun poprawił Jacuś, patrząc na mnie ze zdumieniem i zainteresowaniem. %7ładna tajemnica, personel. Barmanka, szatniarz, kelnerka... Ale przecież... Urwał nagłe. Chwili potrzebowałam na uporządkowanie zaskoczonych myśli. Z całą pewnością personel baru Tajfun nie leciał z donosem ani do mojego męża, ani do sze- fa. Kto jeszcze zatem...? Co przecież? spytałam z lekkim roztargnieniem. Na obliczu Jacusia pojawiło się coś w rodzaju niesmaku. Wychodził już, stał przy drzwiach. No... wiesz... bar Tajfun to historia. W tak zwanym międzyczasie zdążyłaś zafun- dować społeczeństwu jeszcze parę ładnych spektakli. Co ci za różnica, kto o czym po- wiedział? Zdajesz sobie chyba sprawę, że ludzie będą gadać, rozwydrzona prokurator to sam miód! Nie chcę się wtrącać, ja nie kaznodzieja, ale kręcisz powróz na własną szyję. W masochizm wpadłaś? Prawie się ucieszyłam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|