image Strona Główna       image SKFAB00GBB       image ceelt smp       image Artykul1       image ArmyBeasts       image 2006 nov p3       

Odnośniki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozmawiać bez potrzeby. Uwaga!
Leżeliśmy więc nadal wśród. drzew, za gęstą zasłoną zarośli, i spoglądali na prerię.
Sylwetki jezdzców stawały się coraz większe i coraz wyrazniejsze. Wydało mi się, że już
rozróżniam postać  człowieka z blizną , a szeryf oznajmił półgłosem, iż jadący z prawej strony
to Rothcliff.
U podnóża góry jezdzcy zeskoczyli z wierzchowców i prowadząc je za uzdy skierowali się ku
wschodniej dolince, na lewo od pozycji, którą zajmowaliśmy. Teraz widziałem wyraznie
Rothcliffa,  człowieka z blizną i Kulawego Ralfa. Szli obok siebie, swobodnie gawędząc, co
uznałem za szczyt nieostrożności. Tym lepiej dla nas.
Na cichy sygnał szeryfa poczęliśmy ostrożnie posuwać się między drzewami. Zbliżyliśmy się
do zbocza prawie w tej samej chwili, co i oczekiwana przez nas trójka. Wówczas usłyszałem
głos Ushera.
 Nie, nie. Czarna Puma nas nie zawiedzie, ale nie mógł jeszcze przybyć. Obiecał za cztery
dni, a dopiero dwa upłynęły.
 Jeżeli nie przyjedzie, wszystko może wziąć w łeb  odpowiedział Rothcliff.
 Damy sobie radę i bez niego. Znajdę lepszych.
To był głos Scotta.
Przedzierali się poprzez splątane krzewy, aż wyszli na polankę. Wówczas puścili konie, które
popędziły ku jeziorku. To była druga nieostrożność z ich strony.
Gdy minęli nas o kilka yardów, Irvin szepnął:
 Ja biorę na siebie Rothcliffa, dla Karola  Scott, doktor zajmie się kulawcem.
Słyszeliście? Naprzód!  zawołał i pierwszy wyskoczył z lasu.
Za nim  my wszyscy. Tamci byli tak zagadani, że w pierwszej chwili nawet nie zwrócili
uwagi na hałas. Kiedy się spostrzegli, na ucieczkę czy obronę było już za pózno. Karol, biegnący
przede mną, znajdował się tuż przy Scotcie i powalił go jednym uderzeniem pięści. Rothcliff
zdążył wyciągnąć rewolwer zza pasa, ale szeryf podbił mu rękę w chwili strzału. Dojrzałem, jak
Kulawy Ralf odwrócił się i począł biec w kierunku jeziorka. Zapewne do koni. Skoczyłem za
nim i po chwili bez większego trudu obaliłem na ziemię. W następnej sekundzie siedziałem mu
na piersiach, krępując ręce. Tak wypadł mój rewanż za przygodę na strychu w Fort Benton. Gdy
związałem mu i nogi, wstałem. Było po wszystkim. %7ładen ze schwytanych nie odezwał się ani
słowem. Byli przerażeni i zaskoczeni jednocześnie. Przywlekliśmy ich nad brzeg jeziorka.
 No  odezwał się szeryf  ptaszki w klatce. Ale ty  zwrócił się do Ralfa Ushera  po
coś mieszał się w tę sprawę?
Kulawiec zamrugał oczami.
 Nic złego nie uczyniłem, szeryfie. Oni mnie prosili o wskazanie drogi do Trzech Wzgórz.
To wszystko.
 Wcale nie wszystko  Irvin podniósł głos.  Porozumiewałeś się z Czarną Pumą. W
jakim celu?
 Prosili mnie o to. Nie popełniłem przestępstwa.
 Aha, prosili cię. To po coś uciekał przed nami? Patrzcie państwo, jaki z niego usłużny
chłopczyk!
W tej chwili podszedł do szeryfa Karol i coś mu szepnął na ucho. Irvin kiwnął głową, po
czym skinął na mnie. We trójkę przeszliśmy na drugi kraniec jeziorka. Zastępca szeryfa,
zwolniony od pilnowania koni, pozostał na straży jeńców.
 Wydaje mi się  zaczął Karol  że nie ma sensu trzymać tu Ralfa Ushera. Będzie nam
tylko przeszkadzał. Dosyć kłopotów z tamtymi.
Irvin pokręcił przecząco głową.
 Wybacz, Karolu, jestem innego zdania. Usher ukrywał przestępców. I to na terenie Fort
Benton. Nie, nie masz racji.
Nie zabrałem głosu w tej sprawie, a Karol dłużej nie nalegał.
 Teraz  odezwał się znowu szeryf  porozmawiamy z każdym z osobna. Proponuję
zacząć od Rothcliffa.
Przenieśliśmy go nieco dalej i szeryf zagaił:
 No, Rothcliff, jak się czujesz?
 Dlaczego napadliście na nas?
 Filut z ciebie, Rothcliff. Niewinny baranek. Powiedz lepiej, dlaczegoś zastrzelił Brightona?
 Ja? Brightona? Nie miałem z tym nic wspólnego.
 Kłamiesz. Mam świadka. Widzę na twoim ręku piękny pierścień. Dawno go masz?
 Będzie z rok.
 Znowu kłamiesz. Twój pierścień znaleziono przy zamordowanym. Nie wiedziałeś, gdzieś
go zgubił. Nie tak było?
Nic nie odpowiedział.
 Przestraszyłeś się i natychmiast wysłałeś zamówienie na drugi taki sam pierścień do
Novelty Company w Milwaukee. Ja wszystko wiem, Rothcliff. Nie ma sensu zaprzeczać.
To powiedziawszy odszedł, a my za nim.
Scott nic nie chciał mówić. Milczał cały czas, ciskając tylko wściekłe spojrzenia w naszą
stronę.
Daliśmy więc spokój, a ja zarzuciłem sztucer na ramię i poszedłem rozejrzeć się po
najbliższej okolicy. Wspomniałem, iż jeziorko i wzgórza robiły bardzo ponure wrażenie. W lesie
nie znalazłem nawet śladów zwierząt, tylko ptaki trzepotały się wśród gałęzi. Wróciłem do
kotlinki i wykąpałem się w czarnej jak smoła wodzie. Za moim przykładem poszli towarzysze,
po czym szeryf wraz z Karolem zajęli się połowem przy pomocy zaimprowizowanych wędek.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po godzinie przynieśli z tuzin nieznanych rybek. Upieczone na
węglach, smakowały znakomicie. Nie mogłem zrozumieć, skąd się wzięły ryby w tym
samotnym, martwym stawie. Karol przypuszczał, iż kiedyś musiał nastąpić jakiś wielki wylew
rzek płynących przez prerię i wtedy przypłynęły tu ryby.
Na drugie danie mieliśmy suszone mięso oraz podpłomyki z mąki przezornie zabranej przez
szeryfa. Po takim obiedzie, którego część odstąpiliśmy jeńcom, ogarnęła nas senna ociężałość.
Chociaż więc szeryf nalegał, aby wyruszyć w powrotną drogę do Benton jeszcze przed
wieczorem, ociągaliśmy się nieco i marudzili, a w końcu postanowiliśmy przeczekać do rana.
Kolejno zmienialiśmy się na warcie. Dobrze po północy zbudzono mnie.
Noc była ciepła, lekki wietrzyk dmuchał w twarz. Siadłem oparłszy się o jakiś zwalony pień
potężnego olbrzyma, na samym skraju lasu, niedaleko leżących na ziemi jeńców. Gwiazdy
połyskiwały, a wśród nich sierp księżyca. Było zupełnie cicho, tylko w pewnej chwili usłyszałem
daleki głos stepowych wilków  kujotów, a nad głową załopotały mi skrzydła jakiegoś
wielkiego ptaka, zapewne sowy. Zatoczywszy wielkie koło poszybowała nad prerię.
I nic więcej się nie wydarzyło. Po dwu godzinach spędzonych w ten sposób, poszedłem do
jeziorka obudzić Karola. Zwykle tak czujny, tym razem spał jak kamień. Kilka razy musiałem go
szarpnąć, zanim się podniósł. I właśnie w tym momencie nocną ciszę rozdarł przerazliwy
wrzask.
Nie zdążyłem się nawet odwrócić, gdy otrzymałem uderzenie w tył głowy. Padając ujrzałem
jeszcze, jak jakiś indiański wojownik wyrwał sztucer z rąk Karola, a drugi zamierzał się nań
tomahawkiem. W następnej sekundzie straciłem przytomność  po raz drugi w przeciągu
trzydziestu sześciu godzin.
Gdy otworzyłem oczy, słońce wspinało się na szczyt nieba. Wstać nie mogłem. Leżałem,
mając skrępowane ręce i nogi. Odwróciłem głowę, najpierw w prawo, potem w lewo. Ujrzałem,
że po obu stronach spoczywali powiązani moi towarzysze. Z jednej  szeryf, z drugiej  Karol.
Odetchnąłem z ulgą. Widać, byli cali i żywi. Zerknąłem przed siebie.
Nad jeziorkiem pasły się liczne konie. O długich grzywach i ogonach sięgających pęcin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blacksoulman.xlx.pl