Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razem jednak jeden z nich dosiadł konia, a Jasiek na powrozie przytroczonym do siodła iść musiał pieszo. Wyczerpanie minęło, ogarniało go natomiast przygnębienie, ale bronił się przed nim. Droga do Dębna daleka, może tymczasem Wojan dowie się, co zaszło, i jakąś pomoc obmyśli. Jasiek czuł jednak, że pociesza sam siebie. Zbóje najwidoczniej unikali osad, wlokąc się bezdrożami. Gdyby nawet Wojan nadszedł rychło i zastał Woitałę przy życiu, nie doścignie ich już, a zwłaszcza nie znajdzie. A choćby nawet doścignął, niewiele zdziała sam przeciw czterem uzbrojonym zbirom, którzy strzegli się pilnie. Nawet w nocy zawsze jeden z nich czuwał przy więzniu. Jasiek zrozumiał, że liczyć może tylko na siebie samego lub szczęśliwy przypadek. Muszą, przeprawić się za Wisłę, gdzie w gęsto zaludnionym kraju niełatwo będzie uniknąć spotkania z ludzmi, zwłaszcza przy przeprawie. Od przechodzących często deszczów wezbrana zapewne rzeka brody uczyni nieprzebytymi; przeprawy od najbliższego Dęblina po Zawichost wszystkie leżą koło znaczniejszych osad, tam nie uda się zbójom uniknąć spotkania z ludzmi. Mimo że niemal bez przerwy ciągnęli lasami, a słońce rzadko ukazywało się spoza chmur, Główka miarkował, że zmierzają na południe, Dęblin, a nawet Puławy musieli już zostawić za sobą, przeprawiać się będą zapewne dopiero w Solcu, skąd najbliżej do Dębna. Zrazu próbował ich wybadać, ale na pytania nie otrzymywał odpowiedzi. Nawet między sobą mówili mało i tak, by nie słyszał, o czym. Niemniej udając, że śpi, zdołał podsłuchać, iż za odstawienie go do Dębna mają otrzymać dziesięć grzywien srebra. Tyle, a może i więcej miał zakopane w checzy. Spróbował wybadać, czy zbójów nie dałoby się przekupić. Gdy jednak napomknął o tym brodaczowi, który zdał się im przewodzić, ten wypytywać zaczął, gdzie srebro jest zakopane, i Jasiek pomiarkował, że najchętniej wzięliby jedno i drugie. Dał wykrętną odpowiedz i wlekli się dalej w coraz krótsze, a często słotne dni. Kraj był już ludniejszy, nieraz nocowali pod dachem napotkanego sokolnika lub bobrownika, podając się za pachołków zawichojskiego kasztelana, wiodących do ukarania schwytanego zabójcę. Główka nie próbował wyjaśniać, wiedząc, że gdyby nawet dano mu wiarę, gospodarz bezsilny jest wobec czterech tęgich drabów. Rad był, że przynajmniej wyspać się może na słomie pod dachem i wysuszyć mokre przeważnie szaty. Jednego dnia, gdy wyruszyli rankiem, zmiarkował, że ciągną teraz prosto na zachód i zbliżają się ku Wiśle. Gdy pod wieczór wychynęli z lasów, przenikliwa mgła świadczyć się zdała o bliskości rzeki i jej rozlewisk. Główka nie mógł wymiarkować, czy dotarli już na wysokość Solca, nie wątpił natomiast, że zbóje zamierzają się przeprawić. Mimo zapadającego bowiem zmroku nie zatrzymali się jak zwykle, by przygotować nocleg i posiłek, lecz ciągnęli dalej, aż jaśniejsza od ciemnych już brzegów ukazała się płaszczyzna rzeki, a w niewielkiej odległości za nurtem majaczyła we mgle obszerna, zarośnięta drzewami kępa. Brodaty zbój gwizdnął przerazliwie raz i drugi, a gdy podobny głos doszedł go z kępy, zeskoczył z konia i jął krępować mu nogi. Jeżeli Jasiek żywił jeszcze słabą nadzieję, że u przeprawy zdoła znalezć pomoc, teraz zgasła. Kępa była zbójecką siedzibą, jakich nie brakło na Wiśle, a jak się przeprawią, zmiarkował, gdy na rzece zamajaczył ciemniejszy kształt i za chwilę do brzegu przybiła i łódz. Usadowiony na niej wraz z dwoma zbójami, za chwilę znalazł się na kępie, a łódz zawróciła po pozostałych wraz z koniem. Nazajutrz ta sama łódz przewiozła ich przez zachodnie ramię Wisły i wkrótce zanurzyli się w Radomską Puszczę, ciągnącą się nieprzerwanym spłachciem aż po południowe stoki Zwiętokrzyskich Gór. Gdy przeprawili się przez Kamienną, Główka wiedział, że zbliża się kres drogi, a zarazem jego życia. Zamiast trwogi jednak ogarniał go gniew i żal. Tu już znał okolicę, wiedział, że przechodzą tak blisko Grabowca, iż za parę godzin mógłby zobaczyć Sławkę, która tam czeka na niego. Nie wie i może nie dowie się nigdy, że czeka na darmo, bo Radosław zapewne nie pochwali się, że wbrew książęciu wykonał swą grozbę. A jednak trudno było Jaśkowi uwierzyć, że kończyć już przychodzi krótkie życie, w którym tyle niebezpieczeństw przebył szczęśliwie. Niemniej nie mógł sobie wyobrazić, co jeszcze mogłoby zajść, by odwrócić jego los w krótkim czasie, jaki pozostał. Sam czuł się bezradny jak ciołek prowadzony na rzez, ale burzył się wewnętrznie. Cóż stąd, że książę sprawiedliwy jest i łaskawy, gdy samowola i zuchwalstwo drwić j mogą z niego. %7ładne to prawo, co jak pajęczyna muchę schwyta, a szerszenia wypuści. Tyle sprawiedliwości, ile sam sobie człek domierzy, jak mówił Wojan. Gdy jednego wieczora ominęli gródek w Tarczku i zapadli w lesie na nocleg, Główka wiedział, że to i już ostatni. Długo w noc nie mógł zasnąć, a gdy wreszcie zmorzył go sen, jak na jawie przyśniła mu się przygoda z dzikiem: leżał, nie mogąc się poruszyć, i czekał, by szable odyńca wypruły mu wnętrzności. Obudził go własny krzyk i usłyszał warknięcie strażnika: Zawrzyj pysk, bo ci go zatkam. Leżał bezsennie już do rana, żałując, że nie dane mu było dośnić ulgi, jaką odczuł wówczas, gdy ujrzał, jak Wojan jednym pchnięciem sulicy skłuł srogiego zwierza. Ale Wojan zapewne nawet nie wie, co się stało, a jeśli wie, jest już za pózno. Wstawał świt, za parę godzin będzie w ręku Radosława. Wojan nie zastanawiał się, że gdyby nawet dopadł zbirów, znalazłby się sam przeciw czterem. Póki ślad gromadki był widoczny, posuwał się po nim, ale na miękkim podłożu leśnym zgubił go wkrótce. Wówczas zaczął kluczyć, licząc jeszcze na szczęśliwy przypadek, ale o zupełnym zmroku stracił i tę nadzieję. Spętał konia, rozniecił ognisko i usiadłszy przed nim zamyślił się. Skoro nie znalazł ich teraz, nie znajdzie i w dalszej drodze, bo niewątpliwie nie będą się ludziom pchać na oczy. Jak Jaśkowi, przyszło mu jednak na myśl, że przeprawiać się muszą za Wisłę. Gdyby nawet nie dopadł ich u przeprawy, nie uda im się przemknąć niepostrzeżenie. Przewozów jednak było kilka, żadnego nie należy pominąć. Jeno świt rozjaśnił niebo, Wojan dosiadł konia i puścił się do Dęblina. Jadąc konno niewątpliwie ich wyprzedza, najtrudniej jednak obliczyć, o ile. W Dęblinie nie mogli być wcześniej niż nazajutrz rano, ale i nie pózniej niż wieczorem. Na próżno czekał u przeprawy do zmroku i przed świtem puścił się dalej. Z kolei czekał w Puławach, Kazimierzu, Solcu i Zawichoście; coraz trudniej było obliczyć się z czasem, a w miarę jak płynął, malały widoki powodzenia. Gdy nie doczekał się w Zawichoście, nie miał już wyboru. Na pewno spotka ich w Dębnie, ale jeśli była nadzieja, że poradziłby sobie w drodze, to na miejscu zdało się niemożliwe. Nie namyślał się jednak, w każdym razie musi tam być wcześniej niż zbóje. Przeprawił się za Wisłę i nie zatrzymując się więcej, niż było konieczne, zmierzał do Dębna. Gdyby choć wiedział, z której strony nadciągną, mógłby się przyczaić opodal dworca i próbować odbić Jaśka. Gorzej jeszcze, że nie mógł już zmiarkować, kiedy nadciągną. Musiałby czuwać dzień i noc, nie wiadomo, jak długo. W południe chmurnego dnia dotarł na miejsce i zatrzymał się na skraju lasu, skąd o parę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plblacksoulman.xlx.pl
|